O tym, jak zrobić z własnego dziecka życiową ofermę

18 kw. O tym, jak zrobić z własnego dziecka życiową ofermę

Nie ma co udawać – mamy skłonność do wyręczania swoich dzieci.  Oczywiście wszystko podyktowane najszczerszymi intencjami i troską o dobro dziecka. Żeby miało łatwiej w życiu, żeby się nie namęczyło („bo jeszcze się w życiu narobi”), żeby się nie pobrudziło, nie spociło, nie potknęło;  czasem z własnej wygody – bo szybciej i łatwiej (zanim zasznuruje buty, zrobisz to dziesięć razy szybciej). Masakra. Możesz patrzeć, ale nie wolno dotykać  – tak to mniej więcej widać od drugiej strony.  I tak przedstawiany świat,  jawi się dziecku jako zły i niebezpieczny. W końcu skoro mama, tata, dziadkowie – najważniejsze osoby w życiu – chronią nieustannie przed czyhającym niebezpieczeństwem, to  pewnie mają rację ? Wniosek prosty: lepiej  samemu nie próbować.  Jednocześnie w dziecku umacnia się przekonanie, że on sam nie jest w stanie nic sam dobrze zrobić. Lęk, który odczuwa nadopiekuńczy rodzic udziela się dziecku. W rezultacie czuje się gorszy od innych, albo wręcz przeciwnie – uważa, że  jest lepszy i żąda wtedy przywilejów.  W obu sytuacjach maluch zostaje odtrącony przez grupę rówieśniczą, jednocześnie sam się izolując.
Ciągłe zakazy, nakazy, usuwanie przeszkód, wyręczanie powoduje, że dziecko nie uczy się na własnych błędach. Nie jest też w stanie poznać sam siebie, swoich możliwości i ograniczeń. Taki maluch zazwyczaj nie podejmuje nowych wyzwań, bo nie wierzy w swój sukces, a jeśli już jakieś zadanie podejmie, szybko się zniechęca i nie doprowadza  go do końca.  Takie „chowane pod kloszem” dziecko, mimo, że rodzice – są przekonani, że robią wszystko jak najlepiej, nie jest wcale szczęśliwe. Wręcz przeciwnie – cierpi widząc, że jego koledzy mogą więcej i lepiej sobie radzą niż on w różnych sytuacjach. Ale wychowanie to nie wyścigi i nie da się szybciej dorosnąć. Wszystko ma swój czas i swój rytm – do przemiany z poczwarki w motyla, dziecko musi doświadczyć przeciwności losu. Potrzeba mu wyzwań  nie takich niemożliwych, ale znaczących. Czasem przydaje się odrobina frustracji, żeby dnieć sukces.

Paradoks  całej tej sytuacji polega na tym, że najpierw na siłę wyręczamy dzieci , a gdy  dorosną  wymagamy od nich samodzielności.  I wielkie zdziwienie rodziców, że “śmieci nie chce wynieść”, “jajecznicy nie potrafi zrobić”, “łóżka pościelić”.  A dzieciaki  przyzwyczajone do ciągłej obsługi ani nie mają ani chęci, ani umiejętności, bo nikt ich wcześniej tego nie nauczył. Ot, taka naturalna konsekwencja.